czwarty dzień podróży......
jedziemy przez całe Masai Mara.....
drogę w Kenii liczy się nie liczbą kilometrów do przejechania ale czasem potrzebnym na przebycie drogi.....
George mówi osiem godzin....nogi nam się uginają.....znamy już dobrze kenijskie 'autostrady'.....
droga to poezja w wykonaniu Rolanda Topora......
jazda na maksa bez trzymanki nieważne prawa czy leaw strona a może pobocze nie ma sprawy byle do przodu....
w końcu jesteśmy na czarmym lądzie "hakuna matata" nasuwa się.....
po drodze mrowie ludzi i mieszanka stylów......
miasta Lorgorien , Kisii(jemy tu pyszny obiad i płacimy podwójnie za napoje- Krzychu się nieźle wkurwił).....
w Kisii olśnienie zobaczyłem piękną dziewczynę....
czytaliście 'Białą masajkę' jak nie to do księgarń.....
proszę ją czy mogę zrobić zdjęcie....
nie ma sprawy tylko trza płacić szukam drobnych jak oszalały....
są trzaskam foty jak w gorączce dziewczyna jak z bajki zakochałem się?
znowu w drodze przed nami cel Kisumu czwarte co do wielkości miasto Kenii....
jeden wielki targ i tak sobie myślę, że wszyscy kenijczycy to kupcy!
Kisumu leży nad Jeziorem Wiktorii....jak to być nad drugim co do wielkości jeziorem i nie popływać nie może być!
targujemy się z miejsowymi o cenę marynarz krzyczy 1500 od osoby, znamy już dobrze realia kenijskie i zbijamy na 1200.....
kapitan zapewnia mają być ogromne warany, krokodyle i kiboko.....
Kaśka nieswoja jakby coś przeczuwała....
rozdają kapoki i w drogę.....początek kiepski....jakieś ptaszory....rosnący papirus...wszystko to widzieliśmy.....
nagle szok....głowa krokodyla nilowego na wyciągnięcie ręki....ja pierdolę ogromny....w głowie myśli głupie....
płyniemy dalej do kapiących się hipo....
wygłądają tak rozkosznie....
pięć sztuk po środku nich maluch....bawią się...co jakiś czas któryś otwiera paszczę prezentując zęby...kurwa mać ale ogromne....
sternik uderza w wodę wiosłem... drze sie na cały głos 'huunngry hipoooo'
nie może się uspokoić na przemian uderza wiosłem i drze się.....
no i się zaczęło....rusza za nami góra mięsa.....szybki jak Jonson.....trzech wioślarzy macha jak opętani....płyniemy szybko....ale głowa kiboko jest coraz bliżej....'picia picia picia"tak krzyczy sternik i wrzuca do wody ogromne kamienie żeby odstraszyć zwierza.....w ferworze walki dostaje wiosłem w skroń ja pierdolę
przez chwilę nic nie widzę....
ale słyszę dyszenie wioślarzy....naprawdę ciężko pracują...jest źle....
na dodatek łódka przecieka.....
chyba nie dane mi zobaczyć Kibo myśli takie mam i zakładam kapok...do futerału chowam aparat i kurczowo zaciskam dłonie na brzegach łódki....
nikt nic nie mówi nawet nie chcę potrzeć za siebie....dyszenie,"picia picia" dyszenie...drugi czy trzeci kamień leci....już nic nie myślę po prostu siedzę jak słup soli.....
odwracam głowę kurwa mać z 10 metrów....sternik wyciąga z plecaka rewolwer bębenkowy to już koniec czas się pomodlić ja niewierny.....
nikt nawet nie piśnie wszyscy bladzi jak papier.........
i nagle hipcio staje w miejscu
znudziło mu się....
do brzegu kurczowo już trzymam burtę i nerwowo spoglądam za siebię!