cały dzień w drodze....na parkinku przed hotelem poznaliśmy następnych towarzyszy podróży Pawła z synem Krzysiem.....
i tak w piątke z naszym przewodnikiem Georgem oraz kucharzem Mike'm........
ruszyliśmy ostro ruchem lewostronnym w kierunku rezrwatu Masai Mara.....
kenijskie drogi to poezja....dziura goni dziurę.....jazda odbywa się poboczem drogi bo asfalt jest z reguły zerwany....trzeba mieć naprawdę mocne żołądki.....
cztery godziny w drodze i osiągamy miasto Narok....
tu jemy obiad....pierwsze starcie z kenijską kuchnią:
podstawa tak jak w Polsce....makaron, ziemniaki, ryż....z mięsa tylko wołowina od czasu do czasu kurczak....zupy przetarte na sicie tek jak dla niemowląt....no i surówki ....
i tu niespodzianka wszystkie surówki serwowane na ciepło?
ale najlepsze są świeże owoce...ach te ananasy....
póżniej jeszcze obowiązkowo Tusker(zdzierstwo 150 szylingów) i dalej w drogę.....
zaraz za Narok zaczynał się już busz i spotykaliśmy coraz więcej masajów.....
samo miasto zrobiło wrażenie bo to jeden wielki kocioł ludzkich spraw, mieszanka stylów i kolorów....następne cztery godziny i meldujemy się u bram Masai Mara....
tu mała dygresja....droge w Kenii mierzy się ilością godzin na pokonanie trasy a nie ilością kilometrów do przebycia....
i jeszcze jedno....nie narzekajcie prosze na polskie drogi....
bo powiem wam skrycie, że są one doskonałe!