31.08.2006 godzina 23 Gidion przynosi mi kawę i jakieś herbatniki........
zaczyna się młyn w obozie Kibo.....
jak zwykle kręcilem się w kółko na pryczy o snie można pomarzyć.....
zakładam stosy ubrań......
punkt dwunasta wyjście z obozu i od razu niespodzianka pada śnieg......
później cały czas na zmianę gwiazdy i śnieg.......
pierwsza godzina idzie jak z płatka......
wszyscy zadowoleni i uśmiechnięci toż to dopiero pierwsze metry.........
druga godzina rozpoczyna się tasowanie.......jeszcze około kwadrans i jakiś punkt pośredni można usiąść i nasmarować czymś twarz mróz jak diabli....
zaczynam odczuwać skutki chłodu z moją prawą stopą jest coś nie tak......
konkretnie z najmiejszym palcem zaraz potem gaśnie mi lampka........
na szczęście o zapasowych bateriach nie zapomniałem, przydałaby się natomiast druga i trzecia para skarpet.....mam nadzieję, że nie odmroże tego malucha......
trzecia godzina i cały czas pod górę.......
droga zaczyna mi się zlewać przed oczyma.......
utworzyła się już wyrażnie czołówka(dwaj amerykanie idą jak burza)
później idę ja tempo dobre.......
czarta godzina rozpoczynają się skały.......
jest źle wszystko faluje bardzo ostrożnie stawiam stopy buty poorane jak jasna cholera błogosławie ten kij który mam w prawej ręce(miałem go w ogóle nie brać)
żeby nie zasnąć na stojąco śpiewam sobie tanzańską piosenkę...
jambo jambo bwana...
habari gani nzuri sana...
wageni mwa karibishwa...
tanzania hakuna matata
ukiwa kilimanjaro...
hakuna matata...
ukiwa serengeti...
hakuna matata...
ukiwa ngorongoro...
hakuna matata
ukiwa manyara...
hakuna matata
na szczęście nie odczuwam żadnych dolegliwości wysokogórskich.......
cztery i pół godziny podejścia i punkt Gilmana 5681 bardzo wysoko bardzo zimno
teraz powinno pójść jak z płatka.......
idę jak w malignie........
dobrze, że nie trzeba pod górkę.........
jeden z jankesów odpada rzyga jak kot a potem zwija się w kłębek itak już zostaje.....
zaczyna się przejaśniać........
Kibo mijam w szybkim tempie jak najszybciej chcę na Uhuru.......
mróz jakby się wzmagał ale to chyba zmęczenie.......
ostatnie metry to już człapanie.....
mija mnie wysoki austriak ale zapierdala jakby dopiero rozpoczął.......
widać już zarysy lodowca i wszystko powoli się wyłania.......
01.09.2006 godzina 5.56 staje jako trzeci na szczycie.......
wyciągam sprzęt piździ jak w kieleckiem.......muszę odmrozić aparat......zamarzł w takim momencie.....po krótkiej walce działa......szybkie foty i w dół.....
łap i stóp nie czuję wcale.......
za chwilę wschód słońca i te cudne widoki......
wszystko się odsłania.......
krajobraz księżycowy chciało by się usiąść i pstrykać takie to wszystko nierealne...
schodzę z szybkością błyskawicy........
8.40 w obozie..........
i zaczęło się wymiociny wyrywają mi trzewia......
nie mam nawet siły wstać z wyra.......
tragedia........
póżniej po raz pierwszy od czterech dni zasypiam!