4.30.....znowu muezzin....zresztą i tak już nie śpię...w hotelu brak prądu.....
skończyłem na porannej kawie....nijak się nie mogłem dogadać na temat, że śniadanie wliczone jest w cenę pokoju...pal licho i tak jestem podjarany na maksa....
całością wyprawy zajmuje się Victoria Expeditions z Arushy do której dotarłem wczoraj wieczorem.......
poznałem moich ludzi.....
mam przewodnika, kucharza, tragarza i głównego tragarz kurczę nie jestem przyzwyczajony do takich luksusów.....
spoko ludzie bardzo skromni i bardzo lekko ubrani....
wczoraj na kolację zjadłem frytki z kurczakiem i zapiłem dwoma piwami Kilimanjaro....płaciłem dolarami i wydał mi z dwudziestki 14000 szylingów....wychodzi na to że 1 dolar=1000 szylingów i jak się później okazało nieźle mnie oszukał....
mieliśmy wyjechać o 8.00 ale jest dwugodzinne opóźnienie i ruszamy o 10.00....
przed 12 jesteśmy w Moshi i zaraz odsłaniają się bramy Parku Narodowego Kilimanjaro..
po drodze jak jechaliśmy zero widoków wszystko w chmurach...kurcze trochę sie boję jechać tyle kilometrów i nic....
szybkie formalności przy bramie i ruszamy....droga nie jest specjalnie trudna....trzy godzinki lekkiego marszu....niesamowita roślinność, słońca jak na lekarstwo no i ta niesamowita wilgotność i zimno, dobrze, że nie pada.....
obóz zdobywam wcale nie zmęczony...wysokość 2720 m wyżej niż Rysy o ponad 200 metrów...
są takie podwójne domki a w nich cztery prycze i materac....śpię razem z Jankesem, Holendrem i azjatką która jak się później okazuje jest kanadyjka niezły młyn...
zaraz po przyjściu Gidion przynosi prażoną kukurydzę i cały zestaw herbat i kaw....
smakuje bosko...przy herbacie poznaję parke hiszpanów...okazuje się że Weronika studiowała w Moskwie i perfekt zna rosyjski tak, że długo gawędzimy....
Weronika i Ruben pozdrawiam z tego miejsca serdecznie!
póżniej obfita kolacja i spać.....
jutro długi dzień do Horombo!